Zdawałoby się, że systemy sztucznej inteligencji, które rozprzestrzeniają się z niespotykanym zapałem w branży graficznej, stanowią prawie nieomylne narzędzie do kształtowania wizualnych aspektów naszej rzeczywistości – od impresjonistycznych landscape’ów wideo po realistyczne renderowanie przyszłościowych metropolii. Mimo imponującej precyzji i poziomu zaawansowania, nasuwa się pytanie, czy te olśniewające technologiczne dzieła są tak niezawodne jak się wydaje, czy też istnieje metoda, by je przechytrzyć, oszukać, wprowadzić w stan zamętu.
Kruchość wirtualnych malarzy
Podczas gdy próbujemy zrozumieć imponującą zdolność sztucznej inteligencji do kreowania wizji niemalże z niebytu, istnieje fascynujące zjawisko, które przyprawia o zawrót głowy niejednego inżyniera i programistę. Okazuje się, że te zdumiewająco sprytne algorytmy graficzne można wprowadzić w zakłopotanie stosunkowo łatwo za pomocą tzw. przeciwnych przykładów – obrazów lub pikseli zaprojektowanych w celu zmylenia algorytmu.
Podstępne piksele w akcji
Wyobraź sobie sytuację, w której wszystko, co potrzebne do zdeformowania dokładnie wyrenderowanego obrazu, to kilka niepozornie wyglądających elementów. Dodatkowo umieszczone na pozór losowo, one działają jak szpilki w skórze olbrzyma. Efekt? Niemalże filigranowe zmiany w kodzie grafiki, niewidoczne dla ludzkiego oka, powodują, że AI wypacza rzeczywistość w sposób nienaturalny, czasami wręcz komiczny.
Manipulacja czy sztuka?
Gdyby to było takie proste, to wszyscy byśmy byli grafikami, prawda? Otóż fascynacja polega na tym, że, mimo aparentnej prostoty techniki, zdolność do oszukania systemów sztucznej inteligencji odpowiedzialnych za grafikę wymaga wiedzy oraz wyczucia. Po pierwsze, rozumienie, w jaki sposób algorytm analizuje i interpretuje obrazy, jest kluczowe do stworzenia skutecznego przeciwnego przykładu. Któż by pomyślał, że zmienna tak nietrwała jak pixel może stać się potężnym narzędziem w rękach kogoś, kto zna zakamarki myślenia maszyny?
Co to oznacza dla przyszłości AI w grafice?
Ponad wszelką wątpliwość, płynące z tego wyzwanie ma swoje miejsce w rozwoju sztucznej inteligencji. O ile to prawda, że mozolne dopracowywanie szczegółów w obrazach staje się obecnie domeną maszyn, to równie istotna jest świadomość, że potrzeba jest wysokiej czujności. Nieuchronnie zmierza to ku pogłębieniu zrozumienia i większej kontroli nad tym, jak i dlaczego algorytmy działają w określony sposób.
Odkrywanie słabości to przecież nic innego jak kolejny krok ku udoskonaleniu, kaizen w świecie cyfrowych twórców. Jest to zarówno fascynujący, jak i niepokojący objaw naszych czasów, że maszyna, podobnie jak człowiek, może zostać oszukana – wszak to co nas łączy jest czasem równie silne, co to, co nas dzieli.
Mówiąc krótko, w czasach, gdy technologia przeplata się z każdą niemal strefą życia, fundamentalne staje się pytanie o granice i możliwości cyfrowej iluzji. Rothko mawiał, że „Nie ma czegoś takiego jak prosta powierzchnia”. Podobnie można by rzec o systemach AI odpowiedzialnych za grafikę – w ich złożoności tkwi krucha prostota, której zrozumienie otwiera przed nami równie szerokie jak perspektywa zdolności do stwierdzenia – faktycznie, można je przechytrzyć. Eksploracja ta jest jednak nie tyle pytaniem o to „czy”, co raczej „jak” i jakie z tego wynikną konsekwencje dla świata, w którym granica między tym, co realne a tym, co sztucznie wygenerowane, staje się coraz bardziej płynna.